środa, 22 stycznia 2014

2. Szyszka

   Wiele razy mówię Fluvito, aby nie rozpowiadał niczego innym. Teraz muszę go pilnować, trochę się boję o niego. Gdyby zaczął rozpowiadać o tym co się stało, mogłoby się to źle skończyć. Nasze stado nie wierzy w przypadki. Jeśli spotykają coś po za naszą naturą, starają się to wyeliminować.
   Siedzę wraz z moim przyjacielem nad grotą, nie mam nikogo oprócz jego. Kiedyś inne młode pantery próbowały się z nami zaprzyjaźnić. Od razu przepędzone zostały przez ich rodziców. Nie pozwalają się z nimi bawić. Widzę jak pantery idą teraz na łowy. Ostatnio coraz mniej przynoszą. Z każdym dniem, walczę o pożywienie. Muszę sama polować na mniejszą zwierzynę, z dnia na dzień brakuje jedzenia. Nie tylko dla mnie, ale i Fluvito. Dlatego razem chodzimy na staw łapać ryby, a właściwie próbować.
- Dziś spróbujemy może za doliną? - mówi, gdy widzi jaka jestem smutna.
   Od razu promienieję. Czekałam na to, że się zgodzi tam wybrać, ale nigdy nie sądziłam, iż z własnej woli to zaproponuje. Zeskakuję na dół i krzyczę do niego:
- To złap mnie jeśli potrafisz!
   Nie odwracam się do tyłu, tylko pędzę ile sił w łapach. Przeskakuję kamienie i unikam drzew. Śmieję się pod nosem. Zeskakuję z większego kamienia i wpadam we śnieg po szyję. Syczę ze złości i biegnę dalej, a właściwie to skaczę, bo śnieg umożliwia mi inne czynności. Oglądam się gdzie jest Fluvito. Tamten ze zwycięskim uśmiechem wskakuje na skałę. Następnie zeskakuje tak jak ja poprzednio i pełen złości brodzi we śniegu.
   Wybucham śmiechem widząc jego poczynania. Dalej już skaczę jak łania i pozostawiam w tyle przyjaciela. Przeskakuję strumyk i pędzę dalej. Tym razem nie ma już tyle śniegu. Pierwsza docieram na miejsce. Wchodzę na ogromny świerk. Mocuję się ze szyszką, aż wreszcie ją trzymam. Spoglądam w dół. Czeka tam na mnie Fluvito, który się rozgląda gdzie jestem. Wreszcie pełen satysfakcji stwierdza, że wygrał.
- Pierwszy! - Krzyczy.
   Na jego głowę ląduje szyszka. Można usłyszeć z kilometra "ała!". Spogląda w górę, zasłaniając na wypadek łapą część twarzy.
- Możesz pomarzyć! - Odpowiadam.
   Zawsze przed "polowaniem" się bawimy. Nie wiem czemu, ale sprawia nam to pewny rodzaj treningu. Zeskakuję z świerku. Fluvito mruży oczy. Zawsze tak na mnie patrzy gdy robię coś  tego typu. Posłałam mu szyderczy uśmiech. Oboje teraz spoglądamy na przełęcz z, której dochodzi stukot kilkunastu kopyt. Od razu wiem o co chodzi.
- Na drzewo! - Warczę.
   Pomagam przyjacielowi wdrapać się na drzewo. Nie zgrabnie wchodzi dwa metry nad ziemią. Kiedyś dał mi do zrozumienia, że nie lubi wspinaczek. Postanawiam abyśmy tu zostali. Nie mogę go opuścić, ledwo co się trzyma. Z przełęczy wybiega stado rozproszonych jaków. Zastygam na gałęzi. Fluvito trzyma się mocno, widzę jak wyłonił pazury. Ziemia się trzęsie. Wszystko wygląda tak, jakby zaraz by runęło. W tym momencie przyjaciel ześlizguje się. Trzyma jedną łapą drzewa, drugą ja łapię i wciągam. Już miało się uspokoić gdy z końca biegnie pantera z przeciwnego plemienia. Nigdy nie powinno do czegoś takiego dojść. Kiedyś myślałam, że tamte pantery uważają na zasady. Albo ta jest wyjątkiem, albo jestem w błędzie. Pantera chwyta młodego jaka za nogę i skraca cierpienia. Spogląda na nas i bez słowa powoli się ku nam wdrapuje. Mimo iż próby wydają się bezcelowe, nieznajomy nabiera doświadczenia. Nie ma dobrych zamiarów. Skacze, warczy i patrzy z nienawiścią.
   Wpadam na niezły pomysł. Odrywam szyszki i podaję Fluvito. On też zrozumiał o co chodzi. Momentalnie zrzucamy je na wroga. Na pierwszy rzut oka wydaje się to bez sensu. Jednak tamten wchodzi na szyszkę i ślizga się po niej. Upada na plecy, a ciężar ciała kieruje się w dół. Zjeżdża z górki i wpada na dużą zaspę. Trochę minie czasu gdy stamtąd wyjdzie.
   Obaj korzystamy z tej okazji. Zeskakujemy z gałęzi i patrzymy na zdechłego jaka. Odrywamy po części, którą możemy unieść i pędzimy ile sił w łapach. Nie wracamy do naszego stada, bo zaraz pojawiłyby się pytania skąd to mamy. I na pewno zaraz by nam odebrali. Chowamy się w naszej skrytce, kilka metrów od domowej jaskini. Łapczywie jemy zdobycz nieznajomego.

sobota, 4 stycznia 2014

1. Lodowisko

     Cofnijmy się dwieście lat w tył. Zobaczcie zimowy krajobraz w Środkowej Azji. Wysokie góry zasypane śniegiem, zamarznięte rzeki i jeziora. Gęste lasy u podnóża gór i białe łąki. Przyjrzyjcie się bliżej, a zobaczycie jaskinie w, których budzą się od promieni słońca pantery śnieżne. Dokładniej patrzcie. Na końcu najmniejszej jaskini leży młoda panterka, której jeszcze cętki się nie uformowały - Animis, czyli ja.
     Tak głęboko nie dociera do mnie słońce. Czując jak szturcha mnie jedna z panter, powoli wstaję. Widzę Fluvio, samca w moim wieku, którego kocham od zawsze, a mam dopiero sześć miesięcy. Lecz on o tym nie wie. Jestem dla niego tylko najlepszą przyjaciółką. Nie przeszkadza mi to. Powoli się rozciągam ziewając.
- Dziś nad rzekę? - Pyta.
- Oczywiście.
     Często robimy wypady w różne miejsca. Kiedyś weszliśmy do opuszczonej lisiej nory, prawie zasypało mi głowę. Jednak największą frajdę mamy nad rzeką. Skoro jesteśmy tak lekcy, lód się pod nami nie łamie. Do wieczora ślizgamy się na lodzie. Większość stada uważa nas za urwisów, którym trzeba dać porządną nauczkę. Fluvito odczekuje chwilę i daje mi kuksańca w bok gdy się ponownie rozciągam. Leniwie odskakuję.
- A to za co?
- Za wczorajsze.
     Rzeczywiście. Wczoraj specjalnie zsypałam na niego śnieg z drzewa. Wreszcie ruszamy na lodowisko, kilka par oczu śledzi nasze poczynania. Z naszego pokolenia tylko my się nie boimy wejść na rzekę, a żaden dorosły również nie próbuję. Nie ma też rodzica, który mógłby zająć się mną lub wytłumaczyć cokolwiek. Jesteśmy dwójką osieroconych panter, przygarniętych przez małe stado.
     Dotarliśmy nad rzekę. Wszystko jest zamarznięte. Zaczynamy się ślizgać na lodzie. Krzyczymy do siebie niezrozumiałe słowa i fikamy koziołki. Ledwo co nam się udaje utrzymać jedną pozycje. W każdym razie Fluvito idzie lepiej niż mnie. Co chwilę loduję w zaspie albo siedzę i jadę przed siebie bez możliwości zawrócenia. Tak czy siak wpadam w  śnieg, ja teraz. Słyszę śmiech przyjaciela. Dołączam do niego. Chwile potem oboje turlamy się nie mogąc złapać powietrza do płuc.
- Dobra dość - mruczę, prosząc o litość, bo Fluvito mnie łaskocze.
     To jest okropne gdy przyjaciele znają moje miejsce łaskotek. Gdy wreszcie moje tortury śmiechu dobiegają końca, ponownie Fluvito sunie po lodzie. W ostatnim momencie, niespodziewanie łapię go za ogon. Teraz wygląda to komicznie. Na złość go spowalniam. Wreszcie się puszczam i na siedząco wyprzedzam go. Oglądam się do tyłu. Ostatnie co słyszę to krzyk "uważaj".

    Patrzę przed siebie. Dopiero zobaczyłam, że nie ma przede mną zaspy lub dalszej części ślizgawki. Jest woda. Ze strachu próbuję zahamować lecz to tylko przyśpiesza okropne spotkanie. W ostatnim momencie chciwie łapię powietrze w płuca. 
    Stykam się z zimną wodą, nie lodowatą. Podoba mi się. Nie jest wcale źle. Woda jest spokojna. Powoli otwieram oczy. Widzę srebrne kamienie pode mną. Spoglądam w górę, na słońce. Puszcza jeden bąbelek, mego cennego tlenu. Wypływa i styka się ze wodnym odbiciem słońca, a następnie znika. Nagle coś zakrywa słoneczko. Potem spostrzegam przerażoną twarz Fluvito. Przypomina mi o rzeczywistości. Ostatnimi resztkami sił wypływam na zewnątrz. Samczyk łapie mnie za futro i wyciąga.

- Żyjesz? - lekko szarpie za ucho.
- No, chyba, że jestem w niebie. - Odpowiadam zdziwiona
Dlaczego miałabym nie żyć? - myślę.
- To cud! Byłaś pod wodą jakieś dwadzieścia minut. - Wytrzeszcza oczy.
- Haha, dobry żart. Jeśli będziesz dalej miał takie poczucie humoru, będę więcej tonąć.
- Ale ja nie kłamię.
To prawda. Fluvito nigdy nie kłamał.
     Nie odpowiadam. Drgając ruszam do jaskini, była prawie noc. Przyjaciel idze w moje ślady, powoli się równamy.